Psychosomatyka – skąd przychodzi choroba?
Choroba psychosomatyczna to opowieść o bólu i zmęczeniu, które trudno wyrazić słowami. Najlepiej wysłuchać ciała. Jak odczytać jego milczące błaganie?
Zadzwoniła do mnie znajoma psychiatra i poprosiła, żebym skonsultowała jej pacjentkę. – Ania to cudowna kobieta. Znam ją od lat, musisz jej pomóc – powiedziała.
Pacjent psychosomatyczny kojarzy mi się z segregatorem pełnym badań medycznych – wszystkie w normie – i błagalną prośbą: „Jesteś moją ostatnią deską ratunku, jeśli ty mi nie pomożesz, to już nikt mi nie pomoże”. W pełni rozumiem cierpienie ludzi latami wędrujących od specjalisty do specjalisty. Rozumiem też bezsilność specjalistów, którzy chcieliby pomóc, ale nie mają pojęcia jak, bo nie wiedzą, co tak naprawdę dolega choremu.
Krok 1. Ustalamy, że Ania nie udaje, tylko naprawdę jest chora
– Nie wierzę w żadną terapię – zaczęła Ania. – Spotykam się z tobą ze względu na moją panią doktor. – To zupełnie jak ja – wyrwało mi się. Ania popatrzyła na mnie ze zdziwieniem. – Mów pierwsza – poprosiłam. – Doktor Beata (znajoma psychiatra) naprawdę robi, co może. Dzięki niej ciągle jeszcze się nie zabiłam. Nie miałabym sumienia jej tego zrobić. – Ja też jej sporo zawdzięczam, ale… czasami też mnie złości – przyznałam. – Dokładnie, mnie także.
Nigdy bym nie pomyślała, że sojusz „przeciwko” psychiatrze tak nas zjednoczy… To było ważne. Pacjenci psychosomatyczni często są nieufni. Bardzo potrzebują pomocy, ale po licznych rozczarowaniach tracą nadzieję. Pamiętam chyba wszystkie osoby, które przekroczyły próg mojego gabinetu, licząc, a może łudząc się, że podsunę im jakiś nowy trop, zwrócę uwagę na coś, czego nie zauważył lekarz, psychiatra, rehabilitant i cały sztab specjalistów, których odwiedziły, bo „dłużej tak żyć się nie da”. I przede wszystkim wierząc, że nie zbagatelizuję ich cierpienia, nie powiem, że „z punktu widzenia medycyny” nic im nie dolega, należy się z tego cieszyć i nauczyć się z tym żyć. Kiedyś wydawało mi się, że zaburzenia psychosomatyczne są ignorowane, ponieważ badania pacjenta rzeczywiście są w normie, nie ma zagrożenia życia, bywa, że symptomy same mijają, przynajmniej na jakiś czas. Często jednak pojawiają się nowe i historia wędrówek od lekarza do lekarza i badań zaczyna się od początku. Kiedyś byłam zła na lekarzy, dla których pacjent bez medycznie udokumentowanych objawów po prostu się nie liczy. Ale jak udokumentować ból i zmęczenie – dwa najczęściej występujące objawy w chorobie psychosomatycznej? Celowo używam określenia ,,choroba”, a nie „zaburzenie”, bo pacjent psychosomatyczny naprawdę jest chory. Myślę, że uznanie jego stanu za chorobę to najważniejsze, co możemy zrobić.
Lekarze często czują się bezradni wobec symptomów, które nie przypominają żadnej konkretnej choroby. Może dlatego zdarza im się umniejszać, bagatelizować, a czasami nawet wyśmiewać skargi pacjentów. A tymczasem w chorobie psychosomatycznej nie obowiązują żadne zasady. Każda część ciała może zachorować. To choroba, która rodzi się w umyśle, a on jest w stanie „wyprodukować” każdy objaw. Wszystko zależy od wiedzy pacjenta o chorobach i fizjologii. To jest właśnie ten istotny trop, który uważnemu lekarzowi czy terapeucie da dowód, że dolegliwości pacjenta są psychosomatyczne, a nie organiczne. Nieświadomość najczęściej produkuje bowiem objawy niezgodne z jakimikolwiek regułami anatomicznymi, jedynie na podstawie informacji, które pacjent „wygooglował” na temat danej choroby – jak objawy rzekomo padaczkowe, które po bliższej obserwacji nietrudno odróżnić od prawdziwych objawów padaczki. Przypomniałam sobie wszystkie sytuacje, kiedy wspomniana doktor Beata, przysyłając do mnie pacjenta, wymagała niemożliwego, te jej oczekiwania: „Możesz dać mi gwarancję, że to na pewno nie jest depresja kliniczna?”.
– Myślę, że to trudne nie móc się zabić ze względu na sympatię do lekarza – znów cała skupiłam się na Ani. – Wiesz, ile razy ona mi mówiła: „Musisz żyć. Tyle energii włożyłam w to, żeby ci pomóc. Nie możesz mi tego zrobić”? – Och, zupełnie jak matka, która stawia wymagania, nie zważając na uczucia dziecka – kiedy to powiedziałam, Ania wyraźnie posmutniała. Intuicja podpowiedziała mi, że rola matki może mieć tu niemałe znaczenie.
– Skoro nie wierzysz w terapię, to może po prostu pogadajmy o czymś interesującym i nie analizujmy twojej choroby. Obiecałaś swojej lekarce, że przyjdziesz na sesję, ten warunek już spełniłaś – zaproponowałam. – Wierzysz, że jestem naprawdę chora? – To ty mi powiedz: jesteś chora? – Nawet sobie nie wyobrażasz, ile razy musiałam znosić pogardliwy wzrok lekarza, który z nieukrywaną satysfakcją machał mi przed nosem wynikami badań i mówił: „Nic pani nie jest. Jest pani zdrowa. Proszę iść do psychiatry”, co oznaczało: „Jesteś wariatką, lecz się na głowę”. – Rozumiem twoje rozczarowanie, ale widzę tu też bezradność tych wszystkich lekarzy, którzy nie potrafią zdiagnozować twojej choroby – kiedy skończyłam mówić, w oczach Ani zauważyłam lęk. – Myślisz, że to coś poważnego?
Praca z pacjentem psychosomatycznym to koronkowa robota, wymaga czujności, uważności i białych rękawiczek. Nie wolno bagatelizować symptomów, ale nie można ich także wyolbrzymiać. Jeśli ciało pacjenta zaufa terapeucie, samo opowie swoją historię.
Krok 2. Opowieść Ani
– Przyniosłaś wyniki badań? – pytam i natychmiast czuję, że to był błąd. – Jednak mi nie wierzysz? Wiedziałam, to wydawało się zbyt piękne, żeby było prawdziwe – Ania nie kryje wściekłości.
Nie przeraża mnie jej złość. Cieszę się, że jej nie ukrywa, bo to oznacza, że czuje się przy mnie bezpiecznie. – Pacjenci zwykle mają ze sobą segregator z wynikami badań. To jest księga opowiadająca ich historię. – Historię wędrówek od lekarza do lekarza – doskonale to znam. Odwiedziłam już chyba wszystkich speców od boreliozy – po raz pierwszy nazwała swoją chorobę. Wiem, że teraz czeka mnie wysłuchanie opowieści o objawach, o tym, jak się zmieniały, na jakie choroby wskazywały, jakie diagnozy zostały postawione i jakie leki przepisane. I wiem, że to bardzo ważne, bym z uwagą jej wysłuchała.
Każdy pacjent psychosomatyczny ma własną historię. Wędrówka w poszukiwaniu diagnozy najczęściej wcale nie kończy się jej postawieniem i wyleczeniem z choroby. Historie pacjentów mają drugie dno: mówią o ogromnym cierpieniu fizycznym i psychicznym, poczuciu niezrozumienia i samotności. To często opowieści o smutku tak przytłaczającym, że nie potrafią go znieść, więc, oczywiście nieświadomie, zastępują go fizycznymi dolegliwościami. Wbrew logice nasz mózg uważa, że mniej szkodliwe są choćby ataki drgawek czy notoryczne nudności niż cierpienie psychiczne. I to jest najtrudniejszy etap w pracy z pacjentem psychosomatycznym: uważnie go słuchając, przeczytać między wierszami, jakie konkretnie emocje ukrywają się pod symptomami. Jeśli to zrobisz, pacjent sam odkryje karty, bo on naprawdę chce wyzdrowieć.
Historia Ani to klasyka. Zaczęło się od zmęczenia i bólu stawów. Szybko rozpoznano boreliozę. Antybiotyk pomagał, kiedy go zażywała, gdy przestawała, objawy wracały. Ania dzielnie znosiła wszystkie proponowane terapie. Oprócz medycyny konwencjonalnej zaliczyła kilku terapeutów manualnych, zielarzy, homeopatów i masażystów. Każdy na początku z cierpliwością się nad nią pochylał, ale kiedy symptomy wracały albo pojawiały się nowe, tracił cierpliwość i przestawał być uważny. Żegnał ją słowami: „Zostało zrobione wszystko, co było do zrobienia. Nic ci nie jest. Bądź bardziej cierpliwa. To minie”.
Krok 3. Słowo klucz uruchamia nowe symptomy choroby
Szybko, już na początku sesji, zauważyłam, że słowa: ,,Nic ci nie jest” są mechanizmem spustowym uruchamiającym emocje Ani. – Jestem odporna na ból, naprawdę dużo wytrzymam, ale nie zniosę tego, że ktoś wie lepiej, czy coś mi jest, czy nie – potwierdziła moją hipotezę.
Wyniki w normie, jesteś zdrowa, przesadzasz… – te słowa zabijają nadzieję pacjenta, że lekarz mu wierzy i że będzie w stanie mu pomóc. Ale objawy to wierzchołek góry lodowej. Pod spodem są wszystkie emocje, które pacjent nieświadomie ukrył pod symptomami, a teraz autorytet medyczny mówi: ,,To nieprawda. Nie masz prawa czuć tego, co czujesz”. Kiedy na dodatek słyszy, że jego dolegliwość ma podłoże psychiczne, czuje się oskarżony o kłamstwo albo posądzany o szaleństwo. W reakcji na to ostatnie często pojawia się zaprzeczenie: „Nie wierzę ci, że nie jestem chory. Na pewno to coś poważnego” – zupełnie jakby był gotowy złożyć swoje życie jako dowód prawdziwości choroby. Nie jest wcale łatwo uwierzyć w nieświadomą naturę objawów (chory sobie naprawdę tego sam nie robi). Tymczasem ta wiara jest absolutnie konieczna zarówno w przypadku lekarza, jak i pacjenta.
Zaburzenia psychosomatyczne mogą kolejno upośledzać każdą funkcję organizmu, szybko przemieszczają się z jednych części ciała na inne, pojawiają się nowe objawy, stare znikają na dobre albo na jakiś czas. Tak było z boreliozą Ani. Jednak na przebieg choroby największy wpływ mają nie symptomy, ale to, co o nich myśli pacjent i jak na nie reagują lekarze oraz bliscy chorego. Ania wiele razy powiedziała, że najgorsza jest dla niej niewiedza, co będzie dalej: ,,Co mi jeszcze wysiądzie, bo do bólu i zmęczenia już się przyzwyczaiłam”.
– Czy pamiętasz, kiedy ostatni raz pojawił się jakiś nowy objaw? – spytałam. – Jasne, to było, kiedy nowy, podobno cudowny neurolog powiedział, że przy boreliozie puchną stawy, a skoro mnie nie puchną, to… – To nic ci nie jest – poczułam, że moja hipoteza trafia w sedno, a ciało Ani jest jak dziecko, które błaga: ,,Zobacz, naprawdę źle się czuję. Uwierz mi”. I wtedy wpadłam na nowy pomysł…
– Wyobraź sobie, że twoja choroba nagle znika jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Co wtedy? – Nie wiem – Ania jest zaszokowana. – Zamknij oczy i wyobraź sobie, że znika ból, zmęczenie i wszystkie inne objawy. Masz to? – Taaak… – Otwórz oczy. Co widzisz? – Jestem sama. Wszyscy zniknęli. – Kto zniknął? – Yy… rodzice. Zostałam sama.
Krok 4. W ciszy rodzą się najważniejsze zdania
Emocje ukryte pod symptomami choroby psychosomatycznej powstały na skutek traumy z przeszłości. Dotarcie do niej nie jest wcale najważniejsze i nie gwarantuje wyzdrowienia. Jednak często historia traumatyczna ujawnia się sama. W tym przypadku tak właśnie się stało.
Matka Ani poślubiła jej ojca, ponieważ zaszła z nim w ciążę. Prawdopodobnie nigdy go nie kochała, a dziecko było dla niej kłopotem. Już w ciąży szantażowała męża, że może zdecyduje się na aborcję. Po urodzeniu dziecka wiele razy odgrażała się, że odda Anię na wychowanie do dziadków. Można uznać, że Ania nie dostała przyzwolenia/błogosławieństwa rodziców na życie. Zbyt zajęci byli walką pomiędzy sobą. Matka straszyła, groziła, ojciec błagał, szantażował, poddawał się, a potem znowu prosił. Dziecko było elementem zbędnym, ale bardzo chciało pogodzić rodziców, bo ich bycie razem gwarantowało jego przetrwanie. Zaczęło chorować, nieświadomie łudząc się, że w ten sposób zjednoczy matkę i ojca. Ojciec panikował, matka krzyczała: „Przestań się mazać, jej nic nie jest”.
– Pamiętam, kiedyś obudziłam się w nocy z wysoką gorączką. Ojciec obudził matkę. Była wściekła. Powiedziała, że od gorączki się nie umiera i że rano mam iść do szkoły. Zemdlałam na lekcji WF-u, karetka zabrała mnie do szpitala. Kiedy rodzice przyjechali, nie miałam już gorączki, pewnie dostałam coś na obniżenie. Matka nazwała mnie histeryczką i kłamczuchą.
To była mocno traumatyczna historia. Kiedy Ania zamilkła, nie znalazłam słów, by podsumować to co usłyszałam. To nic, myślę, że cisza uhonorowała jej bolesną przeszłość. Poczułam, że potrzebne jest jedno, może kilka zdań, takich w punkt. – Nie musisz być wcale chora, żeby mieć prawo do życia, żeby być ważną i kochaną. Myślę, że twoja matka nie potrafiła cię kochać. A ty nie potrafiłaś o tym opowiedzieć, nawet samej sobie. Twoje ciało zrobiło to za ciebie.
Źródło: zwierciadlo.pl
Autorka tekstu: Ewa Klepacka-Gryz, psycholożka, terapeutka, autorka poradników psychologicznych, trenerka warsztatów rozwojowych dla kobiet